poniedziałek, 11 maja 2015

A JAK... - USZATE VADEMECUM PODRÓŻNIKA #1

Lato zbliża się wielkimi krokami, a razem z nim wakacje, więc pomyślałam nad stworzeniem cyklu postów o niezbędnikach podróżnika. Będą się ukazywać prawdopodobnie 2 razy w tygodniu w poniedziałki i piątki lub tylko w poniedziałki, zależy jak będę się wyrabiać z pisaniem. Dzisiaj przed Wami odsłona pierwsza:
A JAK... APARAT.

Banalne? Oczywiste? Może i tak, nie mniej jednak nie wyobrażam sobie wyjazdu bez aparatu, chociażby takiego w komórce. Podczas wyjazdu trzeba uwieczniać to, co się zobaczyło, ludzi, których się spotkało, jedzonko, które się próbowało...

No w zasadzie wszystko można, a nawet powinno się fotografować (zwłaszcza teraz kiedy karty pamięci mieszczą setki, jeśli nie tysiące zdjęć, a nie jak stare filmy, przy dobrym układzie kilkadziesiąt).

Wiem, że może nie każdy może sobie pozwolić na kupno super wypasionej lustrzanki, statywu i kilku obiektywów, zresztą po co? Mnie by się nie chciało nosić tego wszystkiego, nie jestem wielbłądem, ale jak ktoś lubi to proszę bardzo, nie zabraniam. Nie ważne jaki kto ma aparat, bo w dzisiejszych czasach niejeden telefon komórkowy robi lepsze zdjęcia niż starsze modele cyfrówek (wiem co mówię, przekonałam się na własnej skórze). Ważne żeby mieć jakieś urządzenie, które pozwoli nam uwiecznić nasze przygody. Zachęcam do inwestowania w tego typu sprawy, gdyż pamięć bywa ulotna, a naprawdę warto utrwalać wspomnienia.

Ja sama mam lustrzankę, już kilkuletnią, była ze mną na niejednym wyjeździe, ale ostatnimi czasy lenistwo wzięło górę - nie chciało mi się jej zabierać. Komórka wystarczała. Jednak przed wyjazdem do Londynu zachorowałam na nowy aparat, niezbyt duży, taki do torebki, bo stara cyfrówka już się praktycznie do niczego nie nadaje, to już nie jest ta sama jakość co jeszcze kilka lat temu (Ci, co chociaż trochę się interesują fotografią pewnie rozumieją co mam na myśli). Wiadomo, komórka może by wystarczyła, ale z drugiej strony martwić się co chwila o baterię? Biegać od kontaktu do kontaktu (a w Wielkiej Brytanii przecież są dziwne gniazdka)? A to jednak miał być Londyn, jedna z pozycji na liście marzeń... Musiałam, więc coś zrobić.
"Tatusiu, a bo ja mam urodziny...", słodkie oczka kota ze Shreka i się udało - dostałam moje małe kochanie. Zdał test śpiewająco, zdjęcia już Wam pokazywałam w postach z wyjazdu, częściowo nawet wywołam, a aparat teraz grzecznie czeka na kolejny wyjazd.

Wyobrażacie sobie wyjazd bez aparatu? Wolicie wersję "tradycyjną" czy komórka wystarcza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz