czwartek, 31 grudnia 2015

FOTOGRAFICZNY KALENDARZ ADWENTOWY 2015 - PODSUMOWANIE

Bez zbędnych wstępów - składam Wam poświąteczne życzenia i dużo szczęścia i pozytywnej energii w nadchodzącym roku :) A poniżej zdjęcia, które udało mi się zrobić w ramach Fotokalendarza Adwentowego.

Dzień 1. - Małe przyjemności - mój kalendarz adwentowy :)


Dzień 2. - Coś słodkiego - smak dzieciństwa, czyli "Magic Stars" :)


Dzień 3. - Pamiętnik - nie prowadziłam pamiętnika jak byłam dzieckiem (a w każdym razie nie przypominam sobie), więc zrobiłam zdjęcie zeszytu, do którego wklejam zdjęcia, głównie te z podróży, ale nie tylko...


Dzień 4. - Ulubione miejsce - chyba nie mam jednego ulubionego miejsca, wciąż go szukam, ale na liście jest z pewnością Berlin, a ten w wersji świątecznej szczególnie mnie urzekł...


Dzień 5. - W filiżance - w tym akurat momencie zielona herbatka :)

Dzień 6. - Niespodziewany prezent - Mikołaj zamiast włożyć mi prezent do buta, wręczył mi nowe butki :)


Dzień 7. - Kulisy pracy - sesja coraz bliżej trzeba się spiąć w sobie i dłubać w linoleum, bo sam się niestety nie chce zrobić :(


Dzień 8. - Chwila z książką - w poszukiwaniu świątecznych przepisów...


Dzień 9. - Lista do zrobienia - w poniedziałek zwykle planuję cały tydzień, więc lista rzeczy do zrobienia jest dosyć długa...


Dzień 10. - Czerwony - oczywiście nos Rudolfa :)


Dzień 11. - Miłe wspomnienia - z podróży, o których przypominają kartki przywiezione z różnych stron świata :)


Dzień 12. - Radosny poranek - kiedy nie trzeba wcześnie wstawać i można delektować się kawą :)


Dzień 13. - Ciepłe akcesoria - ukochany szalik i czapka, która zwiedziła niejeden zakątek świata i dzięki której mój blog zwie się tak a nie inaczej :)


Dzień 14. - Na zewnątrz - bożonarodzeniowe jarmarki - tak bardzo świąteczne :)


Dzień 15. - Ulubiony zapach - kojarzący mi się z długimi, zimowymi wieczorami to zdecydowanie roztopiona czekolada :)


Dzień 16. - Czas dla siebie - przez świąteczne zawirowanie i wymagające studia niestety nie ma go zbyt wiele, ale chwilka na kolorowankę jest prawdziwym zbawieniem (zwłaszcza dla studentki ASP) :)


Dzień 17. - Świąteczne dekoracje - w tym roku moim i siostry prezentem dla mamy było udekorowanie wigilijnego stołu. Niby nic, a była zachwycona... :)


Dzień 18. - Rodzinnie - rodzinka Pierników - Pan Pierniczek, Pani Pierniczka i dwójka dzieci - Pierniczówna i Pierniczanek :)



Dzień 19. - Na stole - kawa + sernik własnej roboty - duet idealny :)


Dzień 20. - Przytulnie - nowe kapcie - w końcu jest mi ciepło w stópki :)


Dzień 21. - Zima - za oknem jej nie widać, ale bałwana i tak ulepić można :)


Dzień 22. - Choinka - choinka jaka jest każdy widzi :)


Dzień 23. - Świąteczne przygotowania - wałek - niezastąpiony w kuchni, wiecie jak trudno go kupić? Bardzo mnie to zdziwiło...


Dzień 24. - Wigilia - po prostu Wesołych Świąt! :)


To tyle :) Łatwo nie było, na wiele zdjęć nie miałam pomysłu, ale z niektórych jest bardzo zadowolona. Czekam na Waszą opinię i już się nie mogę doczekać kolejnych wyzwań! 

Jak Wam minęły Święta? Ja nie mogę uwierzyć już po wszystkim i, że już dzisiaj Sylwester!

czwartek, 3 grudnia 2015

ŚWIĄTECZNE PREZENTY - INSPIRACJE + GRAFIKA DO WYDRUKOWANIA

Rany Julek, ależ ten czas galopuje. Już grudzień, a co za tym idzie coraz bliżej Święta!!! Już się nie mogę doczekać. W sobotę piekłam pierniki, w poniedziałek je ozdabiałam, a od wtorku wystartowałam z dekorowaniem pokoju i odliczaniem z kalendarzem adwentowym. Po raz kolejny zapraszam Was do oglądania mojego profilu na Instagramie - dzięki temu będzie na bieżąco z moimi świątecznymi przygotowaniami jak również będziecie mogli śledzić moje postępy w Fotokalendarzu Adwentowym, którego pomysłodawczynią jest Kameralna.

Z jednej strony uwielbiam przygotowania do Świąt, strojenie, oczekiwanie, pakowanie prezentów, a z drugiej kompletnie nie rozumiem po co to wszystko. Miesiąc (a niekiedy nawet szybciej) rozpoczynamy Wielkie Planowanie, czegoś co będzie trwało raptem 3 dni (licząc z Wigilią). Tak w zasadzie po co tyle zachodu? Po co z wyprzedzeniem planować, głowić się godzinami co podać do jedzenia, a co kupić cioci Zosi i wujkowi Frankowi, skoro wiadomo, że oni i tak będą mieli nas w nosie i załatwią wszystko na ostatnią chwilę?

Chcecie wiedzieć do jakiego doszłam wniosku? Ja po prostu lubię planować i nie umiem żyć bez choćbym ogólnego ogarnięcia co, gdzie, jak i kiedy. Dlatego też od dłuższego czasu myślę, co sprezentować najbliższym, co sprawi im radość, co im się przyda, a nie wyląduje w kącie bądź zostanie sprzedane/oddane komuś innego z etykietką "nietrafiony prezent świąteczny". 

Nie rozumiem ludzi, którzy mam problem z wymyśleniem prezentów dla innych. Dla mnie to po prostu oznaka tego, że tak naprawdę nie znają danej osoby bądź nie przywiązują wagi do tego, co sprawia jej radość. Wiadomo z czasem koncepcji zaczyna brakować, no bo ileż to razy można dać komuś cienie/róże/podkłady i inne kosmetyki bądź rękawiczki/czapki/szaliki. Sama mam w rodzinie kilka takich osób, dla których pomysły na upominki powoli się wyczerpują, niemniej czasami pojawiają się nowe. Na urodziny w ostateczności można kuzynowi sprezentować zastrzyk gotówki, jeśli wiadomo, że zbiera np. na laptopa czy kolejne z rzędu sportowe buty, ale na Święta jak wiadomo nie wypada. Może zamiast tego warto kupić kartę prezentową do ulubionego sklepu obdarowywanego? Nie wiem jak Wy, ale ja bym się z takiego prezentu ucieszyła. Wolę to niż bluzka, której nigdy nie włożę czy krem, który może mnie uczulić. W zeszłym roku mój kuzyn dostał od naszej rodziny bon prezentowy do jednego ze sklepów sportowych i bardzo się ucieszył. Po rozpakowaniu od razu zaczął planować wyprawę na zakupy.
Niebanalny sposób ma zapakowanie bonu prezentowego :)
Prezenty świąteczne to wydatek. To nic nowego, nie zachęcam Was do jakiegoś obsesyjnego oszczędzania, bo czasem warto inwestować w uśmiech bądź rozwój bliskich, jednak warto pomyśleć czasem ekonomicznie. Może można by coś zrobić samemu? Prezenty wykonane chociaż w pewnym stopniu samodzielnie z pewnością sprawią większą radość nie tylko obdarowywanemu, lecz również i nam. Pamiętajmy o tym, że prezent nie musi być duży - ważne by był od serca. Byle drobiazg, pierdółka, śmieszna, z pomysłem wywoła czasem zdziwienie i zachwyt. To może być personalizowany długopis z napisem "Pani Magister" dla siostry czy kuzynki, która niedawno obroniła pracę, świąteczny zapach do samochodu w kształcie Rudolfa bądź album ze zdjęciami wnuków dla dziadków. Niby nic a cieszy.

Bardzo podoba mi się pomysł "prezentów w słoiku". Jest to bardzo prosty sposób zapakowania, a jaki uroczy i w pewnym sensie efektowny. Mamy tutaj pełną dowolność, bo "zapuszkować", żeby nie powiedzieć "zasłoiczyć" możemy praktycznie wszystko. To może być własnej roboty cukier waniliowy, mieszanka do przygotowania ciasteczek/muffinek/gorącej czekolady, ale co powiedziecie na...
...SPA w SŁOIKU?

Przykładowy skład:
1. lakier/lakiery do paznokci, waciki, zmywacz, odżywka, pilniczek
2. paletka cieni, róż, puder, pędzel, tusz do rzęs, szminka/pomadka
3. maseczka, pilling, odżywka, balsam

 Prezent dla FANA PIECZENIA
Przykładowy skład:
1. silikonowe foremki do muffinek, papilotki, wykrawaczki do ciasteczek, barwniki, miarki, mała trzepaczka, mała szpatułka, posypki, lukier plastyczny

Prezent dla FANA RYSOWANIA
Przykładowy skład:
1. mazaki, kredki, pędzelki, ołówki, gumka, temperówka

Jak widzicie ogranicza nas tylko wyobraźnia i wielkość słoika ;) Dzisiaj mam dla Was także bonus w postaci przygotowanej przeze mnie listy prezentów do wydrukowania. Coś mi chyba jednak dają te studia, skoro zaczynam bawić się w tworzenie własnych grafik.

A jak u Was idą przygotowania do Świąt? Macie już pomysły na prezenty czy tak jak ja jesteście w tym roku w tyle? 

*Źródło zdjęć słoików - Pinterest, reszta mojego autorstwa

czwartek, 26 listopada 2015

W CIENIU PALM Z DRINKIEM Z PALEMKĄ...

W czerwcu, korzystając w wolnego tygodnia między egzaminami na PG i ASP wyskoczyłam z siostrą na kilka dni do Berlina. Tak, znowu Berlin. Cóż poradzić, że tak lubimy to miasto?

Tym razem mieszkałyśmy koło naszej ulubionej ulicy - Wilmersdorferstrasse. Pierwszego dnia odwiedziłyśmy ogromny Ogród Botaniczny, naprawdę był olbrzymi. Spacer na kilka godzin. A jaką mieli megadużą szklarnię!
Kolejny dzień to Tierpark. Przypomina trochę Zoo, ale nie jest w centrum miasta, więc jest więcej zieleni. Nazwa "Park Zwierząt" moim zdaniem świetnie oddaje klimat i charakter tego miejsca.
Tak, dobrze widzicie, na zdjęciu w lewym górnym rogu jest myjnia dla słoni :D
Nie zabrakło też oczywiście zakupów w Primarku, a nawet w księgarni. Kupiłam sobie pierwszą część Harry'ego Pottera po niemiecku (moja pani od niemieckiego byłaby ze mnie dumna). Życzcie mi szczęścia, bym dała radę to przeczytać, bo na razie ledwie dałam radę przebrnąć przez kilka stron. Oczywiście było też jedzonko. Błądząc uliczkami odchodzącymi od Alexander Plaz znalazłyśmy się na targu, gdzie wypiłyśmy najlepszą kawę świata i zjadłyśmy boskie tiramisu od (chyba) prawdziwego Włocha. Było GE NIA LNE!!! 
Simba i Elza z Dunkin' Donuts i włoskie tiramisu
19. czerwca moja wspaniała siostra skończyła 24. lata (ależ ona stara, co nie?). Z tej okazji miała darmowy wstęp do Tropical Island, więc żal nie skorzystać, w końcu 2 bilety w cenie 1? Czemu nie? I wiecie co Wam powiem? Dojazd tam może i nie jest zbyt ciężki, ale bilety na pociąg w dwie strony wyszły nam tyle, co bilet wejściowy dla mnie, na szczęście ze stacji do obiektu dojeżdża bezpłatny autobus.

Na miejscu otrzymujemy, jak zwykle na basenach, "zegarek" otwierający szafkę w szatni i co mnie mile zaskoczyło - zastępujący nam pieniądze. W restauracjach, których notabene jest więcej jak samych basenów, skanujemy zegarek i dopiero przed wyjściem z obiektu, regulujemy rachunek. Ogromne ułatwienie, jednak rodzicom z małymi dziećmi radzę pilnować dziecięcych zegarków, by nie przykładały ich byle gdzie.
Po lewej las tropikalny, po prawej laguna
Do naszej dyspozycji jest mniejszy basen zwany laguną i większy z piaskiem i falami mający przypominać plażę. Moim zdaniem efekt byłby lepszy, gdyby wejście do niego było łagodne jak w prawdziwym morzu i nie od razu jesteśmy po pas w wodzie. Jest kilka zjeżdżalni, jacuzzi i las tropikalny, którym spotkamy m. in. żywe flamingi. Oprócz tego za dodatkową opłatą jest wstęp do spa.

Spędziłyśmy w Tropical Island praktycznie cały jeden dzień i nie żałujemy. Jednak nie wyobrażam sobie jechać tam na dłużej, np na cały weekend. Może i fajnie mieszkać w jednym z tych domków, których na terenie obiektu jest od groma, ale po co? Po kilku godzinach zaczęłam się po prostu nudzić. Gdybym miała zapłacić za 2 bilety, to bym się mocno zastanowiła. A tak z okazji urodzin siostry spędziłyśmy miło dzień, relaksując się i popijając wspomniane wcześniej drinki z palemką. Uczciłyśmy jej święto, a ja skreśliłam z pozycji na mojej wakacyjnej "to do" liście. 

Nie wiem czy jeszcze kiedyś pojadę do Tropical Island. Zaspokoiłam moją ciekawość dotyczącą tego miejsca, bo słyszałam o nim różne opinie. Czy polecam? Na 1 dzień, korzystając z jakiejś promocji to tak. W weekendy pewnie jest też tam więcej ludzi, co za tym idzie większy tłok. Jedzenie jak na takie miejsce nie było złe, a drinki z palemką były miłym urozmaiceniem i przyjemnie mroziły mózg w tym parnym miejscu. Pozdrawiam też (prawdopodobnie) czeskich, na oko16-latków, którzy niechcący rzucili Oli piłką w głową i chyba bali się po nią wrócić, przez co dorobiłyśmy się całkiem dobrej piłki.

Był ktoś z Was w Tropical Island? Polecacie czy raczej nie?

piątek, 20 listopada 2015

10 RZECZY, ZA KTÓRE KOCHAM JESIEŃ


Jesień to piękna pora roku. Może i ma wady, bo robi się coraz zimniej, pada i czasem jest buro i ponuro, ale ma też swój urok. Pisałam Wam kiedyś za co kocham wiosnę i lato, dlatego nie mogłam nie napisać tego posta o jesieni. Przed Wami moja lista, powodów by kochać jesień.

1. Kolory

Kolorowe liście na drzewach i ulicach, jesień jest pełna czerwieni, brązów, pomarańczy. Aż się prosi by chodzić na sesje i robić zdjęcia!
Zdjęcia są z 2012 i 2013 r. robione przez moją przyjaciółkę. Zainteresowanym polecam jej stronę na FB.
2. Ciepłe sweterki

Jesienią kiedy robi się chłodniej wyciągamy powoli z dna szafy cieplutkie sweterki. W końcu to początek sezonu na tzw. sweater weather. 

3. Czapeczki i szaliczki

Po lecie, gdzie królowały słomkowe kapelusze zaczynam tęsknić za moją czapką z uszami czy milutkim szaliczku. Wiadomo pod koniec zimy i wiosną marzymy już tylko o tym, by w końcu je schować i zapomnieć o nich na kilka kolejnych miesięcy, jednak jesienią to aż przyjemność w końcu wyjść w czapce i szaliku. Też tak macie?
 
4. Grzybobranie

W tym roku byłam z rodziną po raz pierwszy od kilku lat na grzybach. To nie tylko okazja do spędzenie czasu z rodziną na łonie natury, ale także świetna zabawa w poszukiwaczy skarbów, czasem nieźle się trzeba namęczyć by coś znaleźć. My w tym roku całkiem nieźle sobie poradziliśmy - były prawdziwki, podgrzybki, kilka maślaków. Część poszła od razu do sosu na obiad, reszta wysuszona. Przyznam szczerze, że nie lubię grzybów, mogę je zbierać a nie jeść (no chyba, że to grzybowa zrobiona przez chrzestną).
Łupy :)
5. Śliwki, jabłka i gruszki.

Rany jak ja kocham knedle ze śliwkami i tartę z gruszkami. Niestety sezon już się powoli kończy, ale jabłka dalej są takie jak lubię - słodkie, twarde i soczyste. Mmm pycha. Jak uda Wam się jeszcze dostać śliwki to polecam upiec to ciasto, bo jest równie genialne ze śliwkami jak z truskawkami.

6. Dynia

Dynia jest tak wspaniała, że musiała doczekać się własnego punktu. Po prostu.

 7. Spacery

Może nie jestem zapaloną spacerowiczką, ale jesienią aż się prosi by wyjść się powłóczyć i podziwiać piękno otaczającego świata. Wiosną jeżdżę na hulajnodze, latem na rowerze, a jesienią piechotą (no dobra hulajnogą też).
Wrześniowy Paryż dopiero zaczynający przybierać barwy jesieni.
8. Wieczory z herbatką, kocykiem i książką/filmem.

Za oknem szala wichura i pada deszcz, a Ty masz zieloną herbatkę z domowymi malinami w syropie, kocyk i dobra książka bądź film - synonim jesiennego relaksu. Czegóż chcieć więcej?

9. Cieplutka kołderka

O tym, że kołdra nie pyta - kołdra rozumie wie chyba każdy. Ale zagrzebanie w miękką, ciepłą pościel jest bezcenne. Aż chciałoby się zapaść w sen zimowy!

10. Kasztany

Kto nie robił ludzików z kasztanów w podstawówce, ten miał smutne dzieciństwo. We wrześniu byłam w Paryżu i chciałam spróbować pieczonych kasztanów, jednak to jeszcze nie był na nie sezon. Za to pięknie prezentowały się na drzewach, nieprawdaż?
Za co Wy kochacie jesień? Czy może widzicie w niej tylko złe strony?

środa, 18 listopada 2015

MOJE WAKACJE W PIGUŁCE

Wczoraj trochę smęciłam, jakie to miałam nerwowe wakacje, dlatego dzisiaj postanowiłam Wam to wynagrodzić i pokazać pokrótce gdzie byłam (bo jako podróżoholiczka nie mogłam przegapić takich pokładów pięknej pogody i względnie wolnego czasu) i co robiłam (bo nie samą pracą żyje człowiek). Dokładne relacje jeszcze na pewno się pojawią, teraz pora na instagramową pigułkę.

CZERWIEC


LIPIEC


SIERPIEŃ


WRZESIEŃ


Ciekawa jestem czy odgadniecie, gdzie byłam w czerwcu i wrześniu.
 
Przy okazji tego posta chciałabym Was zaprosić do śledzenia mojego profilu na Instagramie. Na dzisiaj to w sumie tyle, wiem, że strasznie krótko, więcej zdjęć jak tekstu, ale na jutro planuję coś większego (zobaczymy co mi z tego wyjdzie). Trzymajcie kciuki, bym się wyrobiła!

A jak Wam minęły letnie miesiące? Wyjeżdżaliście gdzieś czy siedzieliście w domu?

wtorek, 17 listopada 2015

O TYM, JAK MÓJ ŚWIAT SIĘ ZAWALIŁ...

 1. lipca. Zderzenie ze ścianą.

Ałć, to boli, łzy. Ogarnij się jesteś w pracy. Ale co ja zrobię? Jakoś to będzie. A jak nie? Musisz powiedzieć mamie. Nie chcę, będzie na mnie zła. To nie Twoja wina, widocznie tak miało być.

"Tak miało być."

To zdanie, które powtarzałam sobie niemalże codziennie od tamtej pory. I powtarzam je dalej, gdy nachodzą mnie wątpliwości, czy dam sobie radę lub gdy tracę wiarę w siebie i to czy podjęłam słuszne decyzje. Jednak dalej nie wytłumaczyłam Wam, co było 1. lipca. Był to dzień wyników egzaminów predyspozycji do zawodu architekta. Jak się teraz pewnie domyślacie nie zdałam ich. Dla mnie to była katastrofa, moje dotychczasowe marzenia legły w gruzach, straciłam mój życiowy cel. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, miałam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie i nigdy nie wracać. Może wielu z Was wyda to się śmieszne i dziecinne. Jednak dla mnie to był powód do wstydu i jedno z większych upokorzeń w życiu.

Po porażce na wzornictwie na ASP, którą też przeżywałam (bo stwierdzam, że chyba jednak to bardziej do mnie przemawia niż architektura) i kolejnej na PG kompletnie się załamałam. Miałam jeszcze oczywiście trzecią opcję, tzn. wzornictwo na Politechnice Koszalińskiej, jednak nigdy bym nie przepuszczała, że to będzie moja jedyna opcja.

Wpadłam w panikę, bałam się wyjazdu, kosztów utrzymania, bałam się ciężkiego i wymagającego kierunku, bałam się, co będzie jeśli i tam się nie dostanę. Brałam każdą możliwą zmianę w pracy, by mieć za co zapłacić za mieszkanie lub czesne, jeśli zdecyduję się zostać w Trójmieście. Rodzina bardzo mnie wspierała, jednak mimo to przeżyłam wiele nieprzespanych nocy i wylałam morze łez.

"Co ma być to będzie."

To zdanie powtarzała mi mama, towarzysząc mi na egzaminach na PK, Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych i ASP. Zdałam wszystkie te egzaminy i musiałam wybrać, w którą stronę chcę pójść - wyjechać do Koszalina na wzornictwo, studiować dziennie grafikę komputerową czy zaocznie grafikę projektową.

Jak myślicie, co wybrałam? Ciekawa jestem, czy zgadniecie.

P.S. Wiecie jaki jest największy paradoks całej tej sytuacji? Dostałam list z PG z informacją, że nie dostałam się na studia. Miałam w sumie ok. 67 punktów, a próg wynosił... ok. 45. Gdzie tu sens, gdzie logika? Gdyby brano pod uwagę samą maturę najpewniej bez problemu bym się dostała, jednak egzamin stanowił pierwszy odsiew. Smutno bardzo.

poniedziałek, 16 listopada 2015

HELLO, IT'S ME...


"Hello, can you hear me?" śpiewa Adele w swojej najnowszej piosence. Zmotywowała mnie ona do przemyślenia kilku spraw i podjęcia decyzji o powrocie, bo tym razem serio przesadziłam z przerwą w pisaniu. Ostatni raz napisałam coś pod koniec czerwca, a mamy połowę listopada. Ups...

Taaa a miało być tak pięknie. Wakacje, w końcu tyyyle wolnego, tyyyle czasu na pisanie. Aha, już to widzę. Zupełnie nie wiem jak to możliwe, że ten czas tak szybko minął. Jak to możliwe, że minęło już półtora miesiąca roku akademickiego? Co się dzieje?

Przynajmniej ambitna pomaturalna "to do" lista została częściowo zrealizowana - miałam pracę, chociaż trochę odpoczęłam, sączyłam drinki z parasolką i nadrobiłam książkowe zaległości. Są jednak rzeczy, które kompletnie zaniedbałam np. przyjaciół, bo chyba jeden grill się nie liczy? Prawo jazdy jak nie zrobione tak nie zrobione, ba nawet na kurs się jeszcze ciągle nie zapisałam. A blog? Jak nie odżył tak nie odżył, mam jednak nadzieję, że kolejny (nawet nie wiem, który to już) wielki powrót będzie udany i zacznę pisać regularnie.

Moje najdłuższe wakacje w życiu na pewno nie były idealne i dosyć mocno odbiegały od moich marzeń. Pewne wydarzenia sprawiły, że blog zszedł na dalszy plan, straciłam radość pisania, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, straciłam z oczu cel. Nie było łatwo, wiele rzeczy nie poszło po mojej myśli, świat troszkę mi się zawalił, jednak teraz stopniowo udaje mi się wszystko poukładać i zaczynam wychodzić na prostą.

Nadal mam pełno spraw na głowie, są rzeczy ważne i ważniejsze, jednak zaczęło mi naprawdę brakować pisania, bo to pewnego rodzaju relaks. W końcu nie samymi studiami żyje człowiek. W następnym poście opowiem Wam nieco więcej o moim wakacyjnym kryzysie. Niektórzy pewnie uznają go za błahy, jednak dla mnie, dziewczyny, która dopiero co skończyła liceum, była to niemalże tragedia.

Wracam z nową energią, nowymi pomysłami. Mam Wam sporo do opowiedzenia - o wyjazdach tych ostatnich i tych z przed kilku lat, o moich studiach, wróci może Uszate vademecum. Mam w planach nowe cykle, ale na wszystko przyjdzie pora.

To na tyle na dzisiaj. Co tam u Was słychać? Jak Wam minęły wakacje? Tęskniliście za mną chociaż trochę?

P.S. Wstyd się przyznać, ale nawet przegapiłam 1. urodziny bloga. Brawo ja...

poniedziałek, 29 czerwca 2015

F JAK... - USZATE VADEMECUM PODRÓŻNIKA #6

Z zaświatów powraca do Was Uszate Vademecum Podróżnika, nieco zakurzone, ale po tygodniowym wyzwaniu blogowym wróciła motywacja do pisania. Tak, pozwoliłam (i to nie pierwszy raz) mojemu blogowi nieco się zakurzyć (a już myślałam, że cykl będzie mnie zmuszał do pisania bez względu na wszystko). Mea culpa, mea bardzo culpa.

Skończyłam zdaję mi się, że na literze E, prawda? Po E mamy F jak FRANCJA - ELEGANCJA.

Mamy wybrany cel i kupiony bilet pora złapać walizkę i ruszać w drogę. Ale zaraz, zaraz. Co na siebie ubrać? W czym podróżować?

Lubisz swobodę, a styl niekoniecznie? Masz w nosie co pomyślą o Tobie współpasażerowie? Idealny wybór dla Ciebie to dres i wielka bluza - wygoda ponad wszystko. Nie będzie Ci żal, jeśli niechcący się ubrudzisz (no chyba, że ubierzesz "wyjściowy" dres), bez przeszkód będziesz mógł rozwalić się na siedzenie w samolocie/ pociągu/ autokarze, będzie Ci ciepło i wygodnie.

Cenisz styl ponad wszystko? Za żadne skarby nie wyjdziesz do ludzi nie wyglądając modnie? Uważasz, że skandal jeśli walizka nie pasuje Ci kolorystycznie do butów? Wybierz zwiewną, sukienkę, szpilki i kapelusz z dużym rondem. W końcu nie wiadomo, kogo przypadkiem spotkamy - przyjaciela czy wroga, a może poznamy miłość życia. Nie możesz sobie pozwolić, by wyglądać wtedy jak fleja. W końcu kobiet z klasą zawsze musi dobrze wyglądać.

Dwa poprzednie przykłady były oczywiście skrajne i przerysowane. Jasne zdarzało mi się podróżować w dresie i wyciągniętej, męskiej bluzie, ale to raczej wracając z kolonii, gdzie nastawiałam się na dwa dni jazdy autokarem. Sukienka i mało praktyczne podczas biegu z peronu na peron balerinki też pewnie niedługo będą moim podróżniczym strojem - w końcu na egzaminie trzeba jakoś wyglądać. Ale podróż na jeden dzień w zasadzie nie jest podróżą. Ale wracając do tematu - jak czuć się komfortowo i stylowo równocześnie? 

Najlepiej oczywiście ubrać się na cebulkę i to niezależnie od pory roku. W podróży zwykle raz jest nam ciepło, raz zimno, ze zmęczenia czy klimatyzacji. Dlatego lepiej się do tego przygotować i ubrać niekrępujące i nieuwierające legginsy, do tego dłuższy t-shirt czy tunikę (dłuższy, bo z legginsami lepiej wygląda) i luźny sweterek, który może posłużyć jako kocyk bądź poduszka. Na stópki - płaskie buty, najlepiej wciągane np. tenisówki, bo po co się bawić w zawiązywanie? Do tego podręczna torba na ramię z małą kieszonką na bilet i dokumenty, żeby co chwila nie szukać, walizka na kółkach i jako stylowy dodatek - zegarek na ręce do kontrolowania czasu podróży. Można czuć się dobrze i wygodnie? Można.

A Wy co ubieracie, kiedy wybieracie się w podróż? Stawiacie raczej na wygląd czy wygodę?

sobota, 27 czerwca 2015

10 RZECZY, ZA KTÓRE KOCHAM LATO

"Lato, laaaato, lato wszędzie..." brzmią słowa piosenki. Za oknem coś tego lata nie widać, ale dajmy mu trochę czasu, w końcu oficjalnie zaczęło się kilka dni temu. Za co kocham lato? Oto lista 10. powodów.

1. WAKACJE 

Chyba dla każdego, dużego czy małego lato = wakacje, koniec i kropka.

2. TRUSKAWKI, MALINY, JAGODY, RABARBAR, ARBUZ... 

Owoce lata, jak ja to kocham. Już mi ślinka cieknie na myśl o tych wszystkich ciastach, które zrobię, kiedy mama znowu kupi rabarbar albo pojawią się maliny. Dzisiaj będziemy rodzinnie robić pierogi z truskawkami, a siostra zainaugurowała sezon robienia przetworów (dżem z truskawek jest już prawie gotowy - kto chce przepis ręka w górę).

3. SŁONECZNIKI 

To takie piękne kwiaty, jak dla mnie jeden z symboli lata.

4. KRÓTKIE SPODENKI, BLUZKI NA RAMIĄCZKACH i LETNIE SUKIENKI 

Tak bardzo za Wami tęskniłam, moje biedactwa schowane w głębinach szafy na tyle miesięcy.

5. ROWER 

W końcu po coś go dostałam. W poście o wiośnie pisałam o hulajnodze, bo to mój ulubiony środek transportu właśnie wiosną i jesienią, latem króluje rower.

6. CZAS 

Nie dość, że dni są dłuższe to jeszcze można zapomnieć o szkolnych obowiązkach, a myśleć o spotkaniach ze znajomymi, zrelaksować, poleniuchować, człowiek nie musi się nigdzie spieszyć (no chyba, że tak jak ja niemalże codziennie chodzi do pracy i ma zamiar w ten sposób spędzić lato).

7. LODY 

Dla ochłody, kolejny symbol lata, niby można je jeść przez resztę roku, ale latem smakują po prostu inaczej.

8. PODRÓŻE 

Jak byłam mniejsza były obozy, teraz wyjazdy z siostrą, jeden już zaliczony, kolejny zaplanowany co prawda na II połowę września, ale jest przynajmniej czas zapracować na przyjemności i atrakcje.

9. GRILL 

Karkóweczka, kiełbaski, warzywka... mmm pychotka, sezon grillowy jest jednym z piękniejszych aspektów związanych z latem.

10. SŁONKO, CIEPEŁKO i CIEPŁY, LETNI DESZCZ 

Może nie jestem wielkim zwolennikiem upałów, ale lubię temperatury na tyle wysokie, by móc swobodnie wyjść z domu w krótkich spodenkach, bluzce na ramiączkach i nie myśleć o braniu sweterka, czyli ok 25 stopni na termometrze mi wystarczy. Jednak trzeba przyznać lato - kojarzy nam się z piękną pogodą (pomińmy milczeniem letnie burze).

A Wy co dodalibyście do tej listy? Za co kochacie lato?
Post powstał w ramach wyzwania 5 dni do lepszego bloga.