czwartek, 26 listopada 2015

W CIENIU PALM Z DRINKIEM Z PALEMKĄ...

W czerwcu, korzystając w wolnego tygodnia między egzaminami na PG i ASP wyskoczyłam z siostrą na kilka dni do Berlina. Tak, znowu Berlin. Cóż poradzić, że tak lubimy to miasto?

Tym razem mieszkałyśmy koło naszej ulubionej ulicy - Wilmersdorferstrasse. Pierwszego dnia odwiedziłyśmy ogromny Ogród Botaniczny, naprawdę był olbrzymi. Spacer na kilka godzin. A jaką mieli megadużą szklarnię!
Kolejny dzień to Tierpark. Przypomina trochę Zoo, ale nie jest w centrum miasta, więc jest więcej zieleni. Nazwa "Park Zwierząt" moim zdaniem świetnie oddaje klimat i charakter tego miejsca.
Tak, dobrze widzicie, na zdjęciu w lewym górnym rogu jest myjnia dla słoni :D
Nie zabrakło też oczywiście zakupów w Primarku, a nawet w księgarni. Kupiłam sobie pierwszą część Harry'ego Pottera po niemiecku (moja pani od niemieckiego byłaby ze mnie dumna). Życzcie mi szczęścia, bym dała radę to przeczytać, bo na razie ledwie dałam radę przebrnąć przez kilka stron. Oczywiście było też jedzonko. Błądząc uliczkami odchodzącymi od Alexander Plaz znalazłyśmy się na targu, gdzie wypiłyśmy najlepszą kawę świata i zjadłyśmy boskie tiramisu od (chyba) prawdziwego Włocha. Było GE NIA LNE!!! 
Simba i Elza z Dunkin' Donuts i włoskie tiramisu
19. czerwca moja wspaniała siostra skończyła 24. lata (ależ ona stara, co nie?). Z tej okazji miała darmowy wstęp do Tropical Island, więc żal nie skorzystać, w końcu 2 bilety w cenie 1? Czemu nie? I wiecie co Wam powiem? Dojazd tam może i nie jest zbyt ciężki, ale bilety na pociąg w dwie strony wyszły nam tyle, co bilet wejściowy dla mnie, na szczęście ze stacji do obiektu dojeżdża bezpłatny autobus.

Na miejscu otrzymujemy, jak zwykle na basenach, "zegarek" otwierający szafkę w szatni i co mnie mile zaskoczyło - zastępujący nam pieniądze. W restauracjach, których notabene jest więcej jak samych basenów, skanujemy zegarek i dopiero przed wyjściem z obiektu, regulujemy rachunek. Ogromne ułatwienie, jednak rodzicom z małymi dziećmi radzę pilnować dziecięcych zegarków, by nie przykładały ich byle gdzie.
Po lewej las tropikalny, po prawej laguna
Do naszej dyspozycji jest mniejszy basen zwany laguną i większy z piaskiem i falami mający przypominać plażę. Moim zdaniem efekt byłby lepszy, gdyby wejście do niego było łagodne jak w prawdziwym morzu i nie od razu jesteśmy po pas w wodzie. Jest kilka zjeżdżalni, jacuzzi i las tropikalny, którym spotkamy m. in. żywe flamingi. Oprócz tego za dodatkową opłatą jest wstęp do spa.

Spędziłyśmy w Tropical Island praktycznie cały jeden dzień i nie żałujemy. Jednak nie wyobrażam sobie jechać tam na dłużej, np na cały weekend. Może i fajnie mieszkać w jednym z tych domków, których na terenie obiektu jest od groma, ale po co? Po kilku godzinach zaczęłam się po prostu nudzić. Gdybym miała zapłacić za 2 bilety, to bym się mocno zastanowiła. A tak z okazji urodzin siostry spędziłyśmy miło dzień, relaksując się i popijając wspomniane wcześniej drinki z palemką. Uczciłyśmy jej święto, a ja skreśliłam z pozycji na mojej wakacyjnej "to do" liście. 

Nie wiem czy jeszcze kiedyś pojadę do Tropical Island. Zaspokoiłam moją ciekawość dotyczącą tego miejsca, bo słyszałam o nim różne opinie. Czy polecam? Na 1 dzień, korzystając z jakiejś promocji to tak. W weekendy pewnie jest też tam więcej ludzi, co za tym idzie większy tłok. Jedzenie jak na takie miejsce nie było złe, a drinki z palemką były miłym urozmaiceniem i przyjemnie mroziły mózg w tym parnym miejscu. Pozdrawiam też (prawdopodobnie) czeskich, na oko16-latków, którzy niechcący rzucili Oli piłką w głową i chyba bali się po nią wrócić, przez co dorobiłyśmy się całkiem dobrej piłki.

Był ktoś z Was w Tropical Island? Polecacie czy raczej nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz