Do matury zostało 49 dni, 9 godzin, 13 minut, ileś tam sekund... Ostatnio zauważyłam fascynującą zależność - im mniej dni tym wszyscy, zarówno przyszli abiturienci jak i belfrzy są bardziej nerwowi. Z dnia na dzień napięcie staje się coraz bardziej namacalne, atmosfera staje się tak gęsta, że niedługo będzie ją można kroić nożem, a stężenie negatywnych fluidów dawno nie było tak wysokie.
Jak sobie z tym radzą drodzy nauczyciele? Zwiększając drogim uczniom ilość pracy domowej w postępie niemalże geometrycznym. A co na to uczniowie? Jęczą, stękają, czasem błagają o złagodzenie wyroku i nie mają życia, bo trzeba robić zadanka.
Rozumiem, że nauczyciele się martwią, bo nowa matura itd i że wszystko robią "dla naszego dobra", bo im zależy na naszych wynikach. Z jednej strony chciałoby się wierzyć, że zależy im tak prostu, bo chcą byśmy spełniali nasze marzenia o studiach i pracy i może po części tak jest. Jednak jest też druga strona medalu - nasze wyniki wpływają na dobre imię szkoły i nauczyciela, kiepskie rezultaty mogą obniżyć prestiż danej placówki oświatowej i miejsce w rankingach spadnie. Tragedia po prostu!
Powiem szczerze - jestem już tym wszystkim zmęczona. Tym gadaniem o maturze, pisaniem sprawdzianów, powtórkami, lekturami, a matematyką to już za przeproszeniem rzygam. Z jednej strony marzę by już w końcu była ta matura, by to wszystko się skończyło, a z drugiej mam coraz większego doła. Matura jest bardzo często punktem zwrotnym w naszym życiu, to od niej zależy na jakie studia się dostaniemy, a co za tym idzie praca, ścieżka kariery, zarobki. Wiadomo, że nawet super wynik i dostanie się na wymarzony kierunek nie zawsze spełniają oczekiwania, czasem raptem okazuje się,że to o czym marzyliśmy jednak nie jest dla nas. Z kolei "opcja awaryjna" może tak nam się spodoba,że nawet o tym nie śniliśmy.
Od kilku lat wiem co bym chciała robić w swoim życiu. Architektura to moje marzenie, przygotuję się do egzaminów, ćwiczę do matury z matmy rozszerzonej, ale co będzie jeśli się nie dostanę? Nie mam pomysłu co innego mogłabym robić. Coraz częściej miewam takie myśli, dręczą mnie wątpliwości czy to na pewno to, boję się, że się nie dostanę albo nie dam sobie rady. Nie chcę spędzić kilku lat na studiowaniu czegoś z czym nie zwiążę dalszej przyszłości, chcę pracować w zawodzie, w kierunku którego się kształcę, chciałabym mieć satysfakcję z tego co robię i czuć, że robię coś do czego jestem stworzona i że robię to dobrze. Pewnie nie tylko ja o tym marzę. Myślę, że takie było, jest i będzie pragnienie kolejnych pokoleń młodych ludzi stojących u progi prawdziwego życia. Mam nadzieję, wręcz modlę się o to, by rzeczywistość mnie nie dobiła. Trzymajcie za mnie kciuki, bo dzień sądu zbliża się wielkimi krokami...
Jak sobie z tym radzą drodzy nauczyciele? Zwiększając drogim uczniom ilość pracy domowej w postępie niemalże geometrycznym. A co na to uczniowie? Jęczą, stękają, czasem błagają o złagodzenie wyroku i nie mają życia, bo trzeba robić zadanka.
Rozumiem, że nauczyciele się martwią, bo nowa matura itd i że wszystko robią "dla naszego dobra", bo im zależy na naszych wynikach. Z jednej strony chciałoby się wierzyć, że zależy im tak prostu, bo chcą byśmy spełniali nasze marzenia o studiach i pracy i może po części tak jest. Jednak jest też druga strona medalu - nasze wyniki wpływają na dobre imię szkoły i nauczyciela, kiepskie rezultaty mogą obniżyć prestiż danej placówki oświatowej i miejsce w rankingach spadnie. Tragedia po prostu!
Powiem szczerze - jestem już tym wszystkim zmęczona. Tym gadaniem o maturze, pisaniem sprawdzianów, powtórkami, lekturami, a matematyką to już za przeproszeniem rzygam. Z jednej strony marzę by już w końcu była ta matura, by to wszystko się skończyło, a z drugiej mam coraz większego doła. Matura jest bardzo często punktem zwrotnym w naszym życiu, to od niej zależy na jakie studia się dostaniemy, a co za tym idzie praca, ścieżka kariery, zarobki. Wiadomo, że nawet super wynik i dostanie się na wymarzony kierunek nie zawsze spełniają oczekiwania, czasem raptem okazuje się,że to o czym marzyliśmy jednak nie jest dla nas. Z kolei "opcja awaryjna" może tak nam się spodoba,że nawet o tym nie śniliśmy.
Od kilku lat wiem co bym chciała robić w swoim życiu. Architektura to moje marzenie, przygotuję się do egzaminów, ćwiczę do matury z matmy rozszerzonej, ale co będzie jeśli się nie dostanę? Nie mam pomysłu co innego mogłabym robić. Coraz częściej miewam takie myśli, dręczą mnie wątpliwości czy to na pewno to, boję się, że się nie dostanę albo nie dam sobie rady. Nie chcę spędzić kilku lat na studiowaniu czegoś z czym nie zwiążę dalszej przyszłości, chcę pracować w zawodzie, w kierunku którego się kształcę, chciałabym mieć satysfakcję z tego co robię i czuć, że robię coś do czego jestem stworzona i że robię to dobrze. Pewnie nie tylko ja o tym marzę. Myślę, że takie było, jest i będzie pragnienie kolejnych pokoleń młodych ludzi stojących u progi prawdziwego życia. Mam nadzieję, wręcz modlę się o to, by rzeczywistość mnie nie dobiła. Trzymajcie za mnie kciuki, bo dzień sądu zbliża się wielkimi krokami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz