Nie wiem jak wy, ale ja
wprost "uwielbiam" dzielenie ostatniej części książki na dwa filmy. "Harry
Potter", "Zmierzch", a teraz "Igrzyska Śmierci". Chyba
jakaś nowa moda zapanowała wśród reżyserów, no, ale jak to mówią business is
business.
Ci, co tak jak ja liczyli na
powstanie rebeliantów przeciwko władzy Kapitolu, będą rozczarowani. Akcja
rozwija się bardzo powoli, a sama fabuła dotyczy raczej przygotowań, propagandy
i relacji między bohaterami. Katniss (dla niewtajemniczonych główna bohaterka
grana przez Jennifer Lawrence) niezbyt chętnie decyduje się stać się Kosogłosem
- symbolem buntu dystryktów. Już w poprzednich częściach widzieliśmy jaką rolę
odgrywają media w życiu mieszkańców państwa Panem, teraz normalnie jak za
czasów PRL, ukazana jest prawdziwa propaganda. By wzmocnić ducha walki,
nakręcane są filmy z udziałem Katniss, ukazujące zniszczenia poszczególnych
obszarów. Sceny walki ograniczone do minimum, nasza żeńska wersja Robin Hooda
nosi swój designerski łuk chyba bardziej jako ozdobę niż jako broń.
Rebelianci mają Katniss po
swojej stronie, jednak Kapitol również może się pochwalić asem w rękawie w
postaci bliskiego dziewczynie Peety. Na dobrą sprawę nie wiadomo, co łączy tych
dwoje - miłość na pokaz, czy może prawdziwe, głęboko skrywane uczucie. Katniss
w zamian za zostanie Kosogłosem żąda uwolnienia zakładników, jednak czy im się
to uda przekonajcie się sami ;)
Generalnie jak dla mnie film
pokazuje czas ciszy przed burzą, oczekiwanie w napięciu na ostateczne starcie,
którego możemy się spodziewać w części 2. Ogólnie niezła
"przystawka", szkoda tylko, że na "danie główne" trzeba aż
rok czekać.
W skali 1-10? Hmmm... tak 4-5
;) A Wy oceniacie tę ekranizację? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz