piątek, 13 lutego 2015

JAK PAŚĆ NA ZAWAŁ W 19. URODZINY?


We zeszły wtorek, czyli 3 lutego skończyłam (o zgrozo) 19 lat. Jak ten czas leci… Ostatnie „naście” i te sprawy. Znaczy ja dalej twierdzę, że mam 18 lat, a nie 19. No dobra 18+1 ;) 

Nie mogłam się powstrzymać :D
Tak się złożyło, że moje urodziny wypadły zaraz po rozpoczęciu ferii, więc nie planowałam żadnej imprezy, bo pewnie znajomi wyjadą, sama też niedługo wyjeżdżam, więc nie miałam do tego głowy. Wszyscy mnie jednak męczyli, że skoro nie robiłam nic z okazji 18-stki, to chociaż 19-stkę mam uczcić. Jednak mama była przeciwna, więc było mi przykro, bo jednak urodziny moich przyjaciół były hucznie świętowane, a moje znowu przejdą bez echa… Nie chodziło mi o prezenty, tort czy inne pierdoły, tylko o spędzenie z nimi tego dnia, a nie tylko w gronie rodzinnym. W końcu wyszło tak, że byłam w podłym nastroju i nie miałam ochoty ruszać się z łóżka, tylko przyczepić na drzwi kartkę z napisem „nie budzić przed wiosną”. Rzeczywistość była jednak inna…
O godzinie 8:30 mój sen został raptownie przerwany, a błogi spokój naruszony. Hurra! -,- Cudowny tatuś zafundował mi przemiłą pobudkę wyciem na całe gardło „sto lat”, którego nawiasem mówiąc nie cierpię. Przynajmniej przyniósł mi kawę do łóżeczka…
9:00 trzeba się ruszyć z łóżka, bo kolejna bliska sercu osoba nie posłuchała zakazu o niebudzeniu. Miałam jakieś nieco ponad półgodziny na to, by się ubrać, zjeść śniadanie i ogarnąć nieład na mojej głowie (grunt to spać z mokrymi włosami i obudzić się z fryzurą a’la wiedźma) <3 Uwaga, bo zdążę. O dziwo zdążyłam nawet wyprostować lekko włosy i przebrać się, bo siostra marudziła, że źle wyglądam.
Na całe szczęście zdążyłam na skm do Gdańska i już o 10:20 byłam na miejscu (brawo ja). Ogólnie to miałam być już o 10 (on chyba zwariował!), ale udało mi się wywalczyć półgodziny snu więcej (jak się później dowiedziałam wszyscy to przewidzieli). Na peronie czekał na mnie mój chłopak, który przyjął sobie za punkt honoru spędzić ten dzień ze mną i mi go umilić (jakby nie mógł mi pozwolić po prostu spać). Nie mniej jednak powiem, że się postarał i fajnie zaplanował czas. Było między innymi kino („Pingwiny z Madagaskaru” – recenzja wkrótce :D ) i kawa w towarzystwie trochę zbyt słodkiego crème brûlée, ale i tak sympatycznie :) Jedyny minus – uparł się niczym osioł, że będzie wszystko stawiał i jeszcze kupił mi kwiatki. Głupek jeden (ale i tak go kocham).
W ciągu całego dnia napływały życzenia od różnych znajomych bliższych bądź dalszych (generalnie dalszych), głównie za pośrednictwem Facebooka, ale i tak miło, załóżmy, że pamiętali – w końcu kochany Facebook przypomniał. Uwierzcie mi złorzeczyłam na moich przyjaciół ostro, gdyż ponieważ od nich nawet głupiego „sto lat” nie usłyszałam. Przez cały dzień łudziłam się, że może zaplanowali mi jakąś niespodziankę, że może następny punkt programu to spotkanie z nimi albo cokolwiek… Niestety przeliczyłam się i straciłam nadzieję kiedy ok 17 wracaliśmy do domu.
Kiedy byliśmy minutę od mojego domu (E. koniecznie musiał mnie odprowadzić, bo nie daj Boże nie trafię) zadzwoniła siostra z pytaniem, o której będziemy, bo muszę jej pomóc z pakowaniem. 

Gdy weszliśmy pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy po przekroczeniu progu były girlandy na wejściem do salonu („O. co Ci znowu strzeliło do głowy?”), drugą - przyjaciółka mojej siostry, a trzecią jakieś zapakowane duże pudełko w kuchni. Mój mózg chyba coś wolno działał, bo nie zauważyłam kolekcji płaszczy i butów w przedpokoju, a prezent i koleżanka O. nie zdziwiły mnie aż tak bardzo. Zostałam poproszona do ciemnego salonu (nawet kurtki mi nie pozwolono zdjąć), światło zostało zapalone i… niczym w amerykańskim filmie z kątów wyskoczyli moi przyjaciele krzycząc „niespodzianka” i śpiewając „sto lat”. Wszyscy się ze mnie śmiali (pewnie zrobiłam głupią minę), a ja oczywiście musiałam się tak wzruszyć, że aż łzy mi zaczęły lecieć. Głównym kierownikiem zamieszania i organizatorem tego wszystkiego była oczywiście moja najlepsza na świecie siostra. O. mówiłam Ci już jaka jesteś cudowna? :* 

Napracowała się siostrzyczka :)


Po przytuleniu i życzeniach od wszystkich, dmuchaniu świeczek (płonęły na kolorowo! :3 ) i otarciu łez, przyszła pora na prezenty. Wielkie pudełko okazało się być maszyną do waty cukrowej, a do tego kartka ze zdjęciami naszej paczki <3 Od przyjaciółek z gimnazjum, które też były zaproszone dostałam śliczną bransoletkę z wygrawerowanym Kermitem z jednej strony i napisem „18+1” z drugiej i również cudowną kartkę :) Czemu akurat Kermit? Dłuższa historia, jeśli będziecie chcieli kiedyś Wam opowiem :)
Nie wiem jakim cudem siostrze udało się mamę przekonać do tej imprezy, ale było super, dużo śmiechu, uśmiech nie schodził mi z twarzy, masa wspaniałych wspomnień.
Podsumowując po raz nie wiem który dziękuję wszystkim za te urodziny, siostrze za organizacje, przyjaciołom za obecność, niesamowite prezenty i w ogóle wszystko :)


P.S. Mam już zdjęcia ze studniówki, więc post będzie tak szybko jak tylko dam radę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz